Moje życie i moja praca, to morze wiąże wszystko w całość, nocą niepokoi, a nad ranem uspokaja. Wszytko teraz zostało skończone. Już nie jestem przewodnikiem statków. Mój dom nad morzem zmienił się w muzeum, a ja sam przemieniłem się w kustosza.
Wielu ludzi pyta mnie jak to się stało, że zająłem się tą pracą. Większość z nich myśli że był to wybór wymuszony przez samotniczą naturę, lecz mylą się. Uwielbiam ludzi, zawsze lubię być otoczony przyjaciółmi. Praca latarnika spadła na mnie razem z korzeniami, razem z krwią płynącą w mich żyłach od narodzin, można powiedzieć, że zostałem latarnikiem po mieczu – czyli po moim ojcu.
Moje życie, to zamknięta bańka, to wysoka wieża samotności, której schody przebywam niezmiennie od 23 lat, a w wieku lat 5 znałem dokładną ich liczbę i udawałem się z ojcem na górę by zapalić światło i wskazywać drogę statkom.
Całe moje życie jestem latarnikiem i nie potrafię nic innego. Obecnie moja prac jest zagrożona, nie bezpośrednio ale czuję pod skórą, że już jestem zbędny, z latarnika przerodziłem się w kustosza, opowiadam o latarni przyjezdnym, moja postać fascynuje, a w pracy zostaje zastąpiony gps'em i automatyką. To dobrze, bo statki są bezpieczniejsze, mój ojciec mawiał do mnie „Synu, nie zgub nigdy żadnego statku”. Praca, więc zobowiązywała, ja nigdy w przeciwieństwie do większość ludzi nie mogłem i nie zaspałem do pracy.
Teraz czeka mnie chyba przeprowadzka na dom na plaży, dom w Gdańsku lub gdzieś w okolicy, latarnia przestała być moją pustelnią i twierdzą, stanę się jednym z was. Problem w tym, że nie do końca wiem jak być jednym z was.